Szczerze mówiąc wyjazd był całkowicie spontaniczny. Zaplanowany z dnia na dzień. Chciałyśmy lecieć gdzieś daleko, niskim kosztem. O Tunezji wiedziałam niewiele i nasłuchałam się opinii, ze ten kraj to tylko "piasek, woda i smród". Takie teksty nie są jednak w stanie mnie zniechęcić, ponieważ jestem osoba, która musi się przekonać na własnej skórze, jaki dany kraj jest i później dopiero to zweryfikować. Tak wiec poszłyśmy na żywioł. Niemniej Do Tunezji na pewno wrócę, żeby zobaczyć cos więcej, niż dodatkowe wycieczki oferowane przez biuro. Znajomości zostały nawiązane, wiec za rok pewnie tam jeszcze zawitam i wówczas będę miała dużo więcej do powiedzenia niż to, co wie przeciętny turysta po pobycie w tym kraju. Jednak być może moja opinią jest zbyt subiektywna, ponieważ jestem osobą, której jeśli coś nie przypasuje, pomarudzi sobie troche, powyklina a później przystosowuje się idealnie do danego miejsca, co pozwala mi przetrwać w różnych warunkach ;) I koniec końców,zawsze na sam koniec w mojej głowie pozostaje więcej plusów i ogromna ilość miłych wspomnień i zabawnych sytuacji.
Miałyśmy spotkać się tam z mega patologia, ubóstwem, ostrzegano nas jeszcze w Polsce, aby nie wychodzić poza hotel bez towarzystwa polskich facetów, nie zapuszczać się w nieznane okolice i nie balować w klubach. Hmm... Wszystkie zakazy zostały złamane, a poza natrętami nawiązałyśmy kilka Calkiem normalnych kontaktów.
Chociaż szczerze mówiąc po tygodniu pobytu zaczynałam żałować, że nie mam jakieś długiej kiecki i chusty na głowę, bo nie mogłam spokojnie przejść z koleżanką przez miasto czy poleżeć na plaży bez zaczepek. A jazda autobusem ... grrr ... Najgorsi byli oczywiście faceci ze sklepów .. grrr ... Patrząc jednak wstecz, wszystko to było do tego stopnia zabawne, ze ciągle tylko się śmiałyśmy i myślę, ze jeszcze długo będę to wszystko wspominać z ogromnym rozbawieniem. Ciągle mam milion scen w głowie, które przyprawiają mnie o wybuch śmiechu.
Jedyny minus za jedzenie (zupełnie bez smaku, cokolwiek bym nie jadła), drogi alkohol (na szczęście miałyśmy własne zapasy - za to szisza mhmmm ... Zdecydowanie lepsza niż u nas) i to jak dziwnie moja skora na twarzy zareagowała na tunezyjskie słońce (straszna alergia, która na szczęście juz powoli schodzi).
A i żałuje ze nie przykładałam sie do francuskiego. Do Francji mnie nie ciągnie, więc zakładałam, ze do niczego mi sie nie przyda, bo przecież można dogadac sie po angielsku .. Niestety nie zawsze. Tak wiec prawdopodobnie zacznę szlifiwac ten moj nieszczęsny francuski. Na złe mi to na pewno nie wyjdzie.
Buziaki blogerki.
Następna notka będzie juz "ubraniowa" :) :*



Nigdy jej jakoś specjalnie nie lubiłam, ale w Tunezji mnie ta piosenka po prostu prześladowała ;)